Postautor: juzekbrona » 10 sty 2010 04:12
Widzę... widzę... Jowisz w znaku Saturna... szalone dzieci przebiegające przez fioletową pustynię. Są spragnione i głodne. Widzą seledynowy cień oazy. Nie panują nad sobą, ich zmysły żyją cudowną nadzieją przetrwania.
Błysk!!!!
Ciemne korytarze. Jęki cierpiących, żółto-zielona maź płynie wąskim strumieniem przez środek. Jaki środek... Srodek czego?... To mój dom... Stary kombajn i pług gnijące w kącie. Obok nich szkielet sąsiada. Którego. Janek czy Wiecho. Nieważne. Coś do mnie mówi... Niewyraźnie. Coś, jakby... "wesele, brona, trup". Nie jestem pewien, bo wszystkie zmysły szaleją. Serce mało co nie wyskoczy z piersi a Pumy zaczynają uwierać. Które wesele i który trup?????!!!!! Tak wiele tego było. I znowu dzieci... Mają dynie zamiast głów. Czyżby 22 lipca?! A może Walentynki... Gówno, przecież ja nigdy nie powiedziałem kocicy, że ją kocham ani nie byłem w Wietnamie. Koszmar jakiś. Sięgam ręką na plecy. Szukam tego znajomego kształtu pod skórą. I nagle mózg wrzeszczy!!! Nie ma!!!
Teraz wiem, że śnię. Takie cudowne chwile nie zdarzają się na jawie. Bo przecież nigdy nikt nikomu nie wyciągnął Esperalu z pleców!
Trę plecami o skałę. K... tej piguły naprawdę nie ma. Tańczę Świętego Wita i śmieję się do gwiazdeczek.
No to jesteśmy w domu. Tera widze, że nima żadnych korytarzy. Jest namiot. Wchodzę. No, to jezdeśmy u siebie. Fredek coś kombinuje pod pierzyną, Zdzisiek maluje na łańcuchówce cyfrę 4 a Jason coś pier...li, że znowy z aljenem mu nie wyszło.
Ale jest ktoś jeszcze... leży na materacu i pod pachą ściska ten ulubiony mój kształt... taki obły. No i robim ze Szwageem tego sajdera.
I byłoby całkiem fajnie, gdyby jakieś bachory nie przyszły i się pytały o drogę i o żarcie. Oooo, faktycznie... tak jakby sie nam przelewalo.
Posłałem Fredka.
Ładnie mu w tej żółłto-zielonej koszulce i z tymi tipsami...