Postautor: user2410581 » 30 lip 2009 15:31
Słuchajcie - bardzo Wam dziękuję za te wszystkie odpowiedzi. Niestety jeden z Was ma rację - piszę z Irlandii - nie Północnej. Ale czy to nie UK?
Ta sytuacja ciągnie się bardzo długo. Zaczęła nabierać coraz ostrzejszego charakteru od pewnego zdarzenia. Opowiem Wam o tym.
W Deli - moim dziale - pracują 3 osoby. Jeśli jedna osoba bierze wakacje (a możemy wziąć 9 dni urlopu + 2 offa w roku i nie więcej, tak słownie szef zażądał) to dwie pozostałe osoby muszą pracować non stop - bo brak pokrycia w Deli. Więc jest ciężko - do tej sytuacji doszło właśnie kiedy jedna dziewczyna była na urlopie - więc pracowałem non stop 11 dzień właśnie.
Szefowa Deli - który na papierze ponoć nią nie jest, tylko właśnie formalnie ten rzeźnik, Irlandczyk jest szefem Deli i Rzeźniczego - to młoda dziewczyna. Słowaczka. Byliśmy wręcz zaprzyjaźnieni - nigdy nie traktowaliśmy się dosłownie jako szef i szefowa. Była gościem w moim domu, pijaliśmy razem, chadzaliśmy - tam pracuje jeszcze jeden Słowak. To mój najlepszy przyjaciel tu. Ja mam 32 lata oni po 23 - zaprzyjaźniliśmy się.
Ale w pewnym momencie, około 2 miesiące temu moje relacje z tą szefową Słowaczką nieco się popsuły. Przyłapałem ją po prostu wielokrotnie na robieniu mi koło pióra, obgadywaniu, takich głupich szczeniackich obgadywaniach... Puszczałem to mimo uszu - nie chciałem żeby to się przekładało na pracę.
No ale ona zaczęła przeginać pałę w pracy sama. Pracuję od 10 do 19.
Ona od 7-3 zawsze. Kiedy było spokojnie w sklepie wielokrotnie zgadzałem się brać mój lunch już o 13, wracałem o 14 i ona mogła sobie iść wcześniej do domu. Ale przyszło lato, turyści, ruch w sklepie i ona prawie na każdej mojej zmianie, kiedy tylko było słońce i fajna pogoda - chciała kończyć o 14. Wielokrotnie mówiłem jej że to nie zawsze mi pasuje - że jak jest busy to potem nie daje rady bo przecież pracuję sam i jeszcze ten rzeźnik, Irladczyk - kumpel właściciela, non stop mnie prosi o pomoc w rzeźni.
I to był ten 11 dzień zmiany bo druga dziewczyna była na urlopie (szef nie płaci nadgodzin - powiedział, że możemy wziąźć tylko ekstra wolne w ramach nadliczbowych godzin - koniec kropka - nie będzie płacił 1,5 stawki za nadgodziny bo kryzys...). Wróciłem ze swojej 15, ruch jak diabli, piękna słoneczna pogoda - a ona mi mówi, że o 13, czyli za godzinę idę na lunch (po 3 godzinach pracy!) i ona idzie do domu o 14. Nawet mnie zapytała już tym razem..... Byłem wkurwiony, ale nie dyskutowałem.
Kiedy wróciłem z lanchu deli było jak po sajgonie. Rzeźnik powiedział mi że było bardzo busy. No musiało być - był brud, wszystko w kasach było wyżarte, burdel, brudne gary... No sajgon. Tak mi to zostawiła bo lunche ruszaj około 13 przecież i trwają przeważnie do 14... a ona o 14 suip do domku....
No więc wkurwiłem się. Na drugi dzień ta druga Słowaczka wracała z urlopu. Szefowa wzięła OFF jako pierwsza - ja musiałem jeszcze 1 dzień wytrzymać i dzień offu po 11 dniach czy 12 wreszcie....
Więc tego dnia, kiedy mnie zostawiła, żeby to wszystko zrobić - pouzupełniać żarcie, posprzątać... zrobi co muszę... musiałem naprawdę wypruć flaki. No i części tych misek z żarciem - sałatki, pomidory, nie uzupełniłem. Nie dałem rady - na drugi dzień ta Słowaczka druga miała pracować świeżo po urlopie, więc doszedłem do wniosku że to dopieści rano i tyle.
Przychodzę na drugi dzień do pracy a te miski z żarciem - połowa w kasie tak jak były. Puste, brudne. Dwa listki sałaty. Myślę sobie - bo z tą drugą Słowaczką też byłem na stopie koleżeńskiej - powiem jej czemu nie zrobiłem tych sałatek do końca, bo może nie zrobiła ich bo myślała że mam w dupie i specjalnie jej na głowę wrzuciłem....
i mówię do niej:
- Hey Janka, musimy pogadać. Lenka (szefowa nasza) nie może tak robić. Wczoraj zostawiła mnie z absolutnym sajgonem i temu ja tych....
A ona mi przerywa i mówi:
"Ale proszę Ci nic do mnie nie mów, bo ja wczoraj piłam i jestem chora jak pies, nie mów nic..."... i tyle.....
Mówię sobie ok, k...a - ta mnie zostawia z burdelem, ta sobie przychodzi na kacu, a ja się kurde muszę stresować bo szef w sklepie - zobaczy te michy i nie będzie pytać kto, co - tylko ja dostanę zjębę.
O 13, tuż przed lanchem michy były jak były. Zaczęli się pomału schodzić ludzie na obiady. Szef pojawił się w sklepie. Zacząłem szybko ciąć sałatę. Biorę sałatę do ręki, próbuję kroić - podchodzi klient. Druga Słowaczka w kuchni... Wołam ją: Janeczkoooo...
Ona wychyla głowę, i chowa ją z powrotem. klient patrzy na mnie - ja nie niego. Zdejmuję stare rękawiczki od cebuli, zakładam nowe i serwuję. I mówię sobie DOŚĆ!
Wieczorem zadzwoniłem do tej szefowej Slowaczki - znaliśmy się również jako przyjaciele. Mówię jej najpierw spokojnie - że tak dalej być nie może. Że ona mnie zostawia z burdelem, zmusza do lanchu już o 13, a ta druga przychodzi do roboty, jak trup i po prostu wszystko na mojej głowie... A ta coś tam, że ona musi, bo szef każe ciąg godziny.. Na co ja, że ok, ale bez przesady, że trzeba znaleźć inne wyjście.. Że cięcie godzin nie może uderzać tylko we mnie, że nie mogę zapierdalać na wszystkich frontach... Że nie daje rady... Że nie życzę sobie być stawiany pod murem że jako jedyny w sklepie idę już o 13 na lunch mając potem 5 godzin zapierdalu
A ona nagle zmienia ton i mówi: ale ja jestem Twoją szefową i będzie tak jak Ci mówię. No to mówię jej wprost: że to jest chamstwo z jej strony, że dobrze wie że przegina pałę. No i pokłóciliśmy się. Ostro.
Na drugi dzień przychodzę do pracy i na dzień dobry, rzeźnik, kumpel właściciela, wita mnie z furią w oczach i mówi, że mamy rozmowę służbową. Bierze mnie na zaplecze rzeźni i mówi:
- Wczoraj o dwunastej w nocy obudził mnie telefon. Nie ważne kto dzwonił. Ta osoba mi powiedziała, że Ty ponoć non stop mówisz że ja jestem leniwy, że nic nie robię, że jestem brudas.........................
Zgadnijcie kto dzwonił?
Lena - szefowa Deli. O północy, kłamiąc, że nasza rozmowa dotyczyła rzeźnika niby, wiedząc że to kumpel właściciela!!!!!
Poczułem, się jak w horrorze. Mówię to już dość. Idę do właściciela - wyjaśniłem rzeźnikowi, że nie jego moja rozmowa dotyczyła, pytam czy potwierdzi ten nocny telefon. On że tak.
Idę do właściciela mówię że mam kłopot - on że nie ma czasu. Ja mówię - ale to ważne tym razem i naprawdę musimy pogadać.
Mówię mu na spokojnie o co chodzi, że Lena dzwoni o północy, do rzeźnika, budzi go i stawia mnie w złym świetle prowokując konflikt, choć nie o tym była rozmowa. Że ja do Toma nie mam uwag a ona wiedząc że Ty go Michael jako właściciel bardzo szanujesz próbuje zakryć swoje lenistwo i winę....
Byłem przekonany, że jeśli Tom potwierdzi ten telefon sprawa będzie krótka. o 12 w nocy? Budzić menadżera i gadać o pracy? O mnie?
Słuchajcie - przez 2 godziny musiałem się tłumaczyć DLACZEGO TO JA ZADZWONIŁEM DO MOJEJ SZEFOWEJ. PRZEZ 2 GODZINY WŁAŚCICIEL I SŁOWACZKA NA KAŻDY MÓJ ARGUMENT mieli 150 innych. Wszyscy na mnie z mordą - że misek nie umyłem 2 tygodnie temu, że podłoga była brudna 3 dni temu, że szynka nie była w woreczku ŁADNIE UŁOŻONA U KLIENTA....
To był horror. 2 godziny!
JA! Ja musiałem się tłumaczyć z każdego mojego ruchu.
Próba powrotu do sedna sprawy była komentowana śmiechem.
Ale o co tu chodzi, he he...
He He Hi Hi - moje argumenty.
No i wtedy, po tych 2 godzinach tej nagonki, tego stresu - że jak, e co tu jest niejasne. Że czemu mnie tu traktują jak szmatę... Po 12 dniach non stop zapierdalu. Mając kłopoty ze zdrowiem, o których INFORMOWAŁEM SZEFA(schudłem 12 kg w ciągu 3 miesięcy, mam jakieś bóle pod żebrami, informowałem szefa o tym - bo sam mnie zapytał dlaczego tak strasznie chudnę ostatnio)... Więc po tych 2 godzinach.... wybuchłem płaczem.
Tak.
Ja 32 letni facet, rozpłakałem się jak bubr. I mówie - TO MNIE ZWOLNIJCIE SKORO jestem tak do niczego tu - wywalcie mnie z tej roboty i pójdę w swoją stronę.
To był błąd. przyznaję. Ale to był stress który ze mnie wyszedł. Wstyd mi.....
Szef w tym momencie powiedział, że wzywa komisarza do sklepu i jeden z nas - ja lub Słowaczka zostanie zwolniony dyscyplinarnie. Kazano mi spisać moją wersję zdarzeń na papier i przygotować się na spotkanie z komisarzem. Byłem wyczerpany. Psychicznie i fizycznie.
Zacząłem pisać.
Napisałem już 3 strony A4 i wtedy rzeźnik... kumpel właściciela zapytał co ja tyle piszę. A ja mu w żartach, że gdybym miał to wszystko opisać co mnie spotkało to była by książka.
Ten poszedł do biura właściciela.
Za godzinę wraca i mówi - że nie będzie komisarza. Że ON o mnie zadbał kutas, ale szef i tak chce tę "książkę". No ale najlepiej jakbym napisał oficjalnie 2-3 zdania............
Koszmar.
Od tamtego zdarzenia - robi się ze mnie WARIATA.
Rzeźnik przez tydzień witał mnie przy klientach w sklepie: WELCOME BACK ON EARTH STRANGER. Czyli witaj z powrotem na ziemi obcy... Tylko dlatego, że w ciągu 2 dni wolnego, odzyskałem siły, i kolory na twarzy. Podniosłem się. Próbowałem ZAPOMNIEĆ O TYM, choć czułem się jak po elektrowstrząsach.
Powiedziałem rzeźnikowi po tych 2 dniach z premedytacją i przemyślenie: że to co się stało to dla mnie skandal. Że jeśli jeszcze raz będę narażony na taki stres i takie załatwianie spraw pójdę do sądu i zaskarżę właściciela za bullyling, brak wypłacanych nadgodzin, zmuszanie do pracy non stop przez 11 godzin.. Myślałem że to im otworzy oczy....
Myliłem się.
Teraz dopiero gra się zaczęła.
Codziennie jestem prowokowany.
Atakowany.
Zaczepiany przez rzeźnika i właściciela.
Historia opowiedziana w pierwszym poście to pierwsza próba zaszczucia mnie.
Wygrywają.
Moje nerwy są w rozsypce.....
Jutro składam wymówienie.
Zakładam, że jeżeli sam zrezygnuję nie dostanę socjalu przez 10-26 tygodni.
Muszę ubierać kasę.
Stąd składam wymówienie z dniem 1 listopada.
Gdzieś czytałem, że składając wymówienie trzeba mieć naprawdę dobry argument żeby zwolnić mnie.
Ostatnio zmieniony 30 lip 2009 21:35 przez
user2410581, łącznie zmieniany 1 raz.