@grabek74
Wiesz, z bezinteresowną pomocą zapewne w UK tak samo jak i w Polsce - zawsze ufasz przypadkowym ludziom, których w ogóle nie znasz? Zaoferujesz im miejsce do spania w swoim domu widząc ich pierwszy raz? Zarówno w Polsce jak i w UK ten mechanizm działa tak samo. Za to wydaje mi się, że jednak prawdopodobieństwo zdarzenia, że taka pomoc zostanie okazana jest jednak tu na Wyspach wyższe niż w Polsce. Oczywiście nie mam żadnych danych, wszystko opieram tylko i wyłącznie o własne doświadczenie, a zdarzyło mi się kilka nieznanych mi osób u siebie przenocować od dnia do nawet miesiąca. Klucze co prawda dostały tylko osoby, które wcześniej znałem ( np. kolega ze studiów, czy siostra kolegi, z którym kiedyś w kapeli grałem - po prostu znajomi ). Reszta musiała dostosować swoje plany do moich niestety. Nigdy za to nie chciałem żadnych pieniędzy, od nikogo. Nie wiem, czy w Polsce cokolwiek by mnie pchnęło do tego typu pomocy komukolwiek. Możliwe, że pchnęła mnie do tego jakaś empatia, postawienie się w ich sytuacji - naprawdę nie wiem, teraz gdybam, a wiele rzeczy z tych czasów słabo pamiętam. Ilu z tych osób się udało? Z tego co pamiętam, to tylko wspomniany kolega ze studiów po miesiącu dostał pracę i ciągle jest w UK. Była jeszcze dziewczyna, ale ją znałem nieco wcześniej i chyba jakąś pracę miała już, więc jej nie liczę do nowego narybku ( za to sfajczyła mi w biurze mikrofalówkę

, oj to było piękne, wyścig z alarmem pożarowym ). Więc na tych kilka osób jedna miała szczęście znaleźć zatrudnienie. Za każdym razem powód był jeden - JĘZYK! Po prostu nikt nie chciał zatrudnić kogoś, kto nie włada chociaż podstawowo tym językiem.
Każdy ci radzi, a ja ci po prostu opiszę historię jaką życie napisało, a której i ja częścią byłem. Oczywiście ty nie musisz skończyć tak samo, ale miej na uwadzę, że taki scenariusz nie jest niestety rzadki. Te ostrzeżenia nie biorą się niestety znikąd.
Pod koniec marca roku 2006 z londynkowego czata ( kiedyś ten twór funkcjonował naprawdę sprawnie

) skontaktowała się ze mną jakaś przypadkowa dama, która była w trakcie wysyłania męża do UK. Zadałem sobie tu trud i sprawdziłem z ciekawości maile żeby dokładnie datę ustalić ( pierwszy mailowy kontakt to 26 marzec 2006 rok ). Dwójka dzieci, ciężka sytuacja finansowa, z trudem wiązali koniec z końcem, mąż pracy od dawna nie mógł znaleźć, choć mieszkali w pobliżu stolicy, więc i tam szukał. Narzekania na sytuację w Polsce wcale nie były inne od dzisiejszych w roku 2006. Ostatecznie po kilku rozmowach poprosili mnie, czy mogę chociaż pokazać drogę do hostelu, który wówczas poleciłem. Facet ( nazwijmy go Tomek ) po angielsku ani be ani me. Znał tylko jedno słowo: "job". Jego celem było znalezienie pracy choćby na budowie i raczej chciał pracować z Polakami, co by móc się jednak dogadać. Przyleciał właściwie bez przygotowania. Przyleciał też ze znajomą rodziny, która miała ten sam cel. Dziewczyna bardziej obrotna, z bardzo podstawowym angielskim. To, że ona również leciała było jedynym powodem, dla którego żona Tomka zgodziła się na całą wyprawę. Nazwijmy koleżankę Agata ( nawet nie pamiętam jej imienia już ). Agata Tomkowi pomóc miała w szukaniu pracy, w napisaniu CV tu na miejscu itd. No cóż, znaleźli się na tym samym terytorium i obudził się instynkt przetrwania. Z całej pomocy wyszło tyle, że wspomniana Agata pracę jakąś znalazła i ostatecznie powiedziała "papa" swojemu koledze. Pracą się długo co prawda nie cieszyła, ale Tomek został pozostawiony sam sobie na dobre. Oczywiście jej decyzja, jej sprawa. Chodzi o to, że złamała daną komuś obietnicę. Na dłuższe zostanie w hostelu faceta nie było stać, więc uprosił mnie jakoś, bym pozwolił mu trochę u mnie zostać. Ostatecznie chyba dwa tygodnie został. Przyznam, że nie był kłopotliwym lokatorem. Ogólnie prosty i uczciwy facet. Może jak na dzisiejsze ( i wtedysiejsze ) realia trochę za uczciwy

. No i tak szukał tej pracy gdzie się dało. Londynek, Gumtree, mityczna "ściana płaczu" ( nigdy nie widziałem tego miejsca, to naprawdę jakaś ściana jest? ). No nic. Wszędzie kończyło się tym, że nie znasz języka, to do widzenia ( w sumie to do niewidzenia ). Ostatecznie wszystko rozbiło się o ten angielski. Nawet Polak, u którego na próbę dostał się na zaledwie jeden dzien powiedział, że niestety, ale on musi być w stanie komunikować się z innymi pracownikami ( nie wszyscy byli z Polski ). Sytuacja między nim i żoną była coraz bardziej napięta. Ostatecznie, po miesiącu i utracie wszystkich funduszy jakimi dysponował wrócił do Polski. Autobusem, bo na samolot stać go już nie było.
Wiem, że to co napisałem brzmi może banalnie, ale wtedy naprawdę szkoda mi było tego faceta. Cóż, dostał kopa od życia. Za to z tego co wiem jakoś ułożyło im się jednak w Polsce. Ktoś tu wspomniał o ludzkich tragediach i blablala, więc to co widziałem to była tragedia zdesperowanego człowieka i jego rodziny i jakoś tak się złożyło, że stałem się częścią tego spektaklu próbując właśnie pomóc. Niestety - nawet z pomocą zakończyło się fiaskiem. Facet miał jakieś zaplecze finansowe ( w sumie to były wszystkie oszczędności rodziny ).
Dziś, mimo nawet o wiele lepszych warunków ( mieszkamy w 3bed sami z żoną ) nie zdecydowałbym się na żadną pomoc. Nie chce być zarówno nawet częściowo za kogoś odpowiedzialny ( a zwykle część tej odpowiedzialności jest mimowolnie niestety przypisywana osobie, która pomaga ). Również nie ufam już ludziom jak kiedyś. Ale bezinteresowna pomoc w UK moim zdaniem zdarza ( albo zdarzała ) się częściej niż ma to miejsce w Polsce. Takie moje zdanie. Możesz słuchać tych, którzy hurraoptymistyczną wizję ci sprzedają, tych, którzy są pesymistami itd. ale najlepiej zrobisz jak po prostu usiądziesz i pomyślisz samodzielnie. Od tego masz w końcu głowę.