Dlaczego lądowali
Roman Imielski2010-05-26, ostatnia aktualizacja 2010-05-26 08:16
Ułożone szczątki Tu-154
Katastrofa smoleńska. Czy załoga prezydenckiego Tu-154 podjęła decyzję o lądowaniu w Smoleńsku sama, czy pod wpływem ważnych osób na pokładzie?
szczegółów tragicznego lotu z10 kwietnia. Prace komisji badającej przyczyny katastrofy potrwają zapewne lata - tyle zajmuje ostatecznie wyjaśnienie podobnych katastrof na świecie..
Mamy już jednak wstępny raport rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), z którym współpracują polscy specjaliści z szefem Komisji Badania Wypadków Lotniczych RP Edmundem Klichem na czele, oraz inne potwierdzone informacje - można więc spróbować rekonstrukcji lotu. I postawić istotne pytania.
1. Opóźniony wylot z Warszawy
Wojsko - bo to 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego przewozi najważniejsze osoby w państwie - proponowało wylot o6.30 (wszystkie godziny według czasu warszawskiego).
Tu-154 to szybki samolot, do Smoleńska doleciałby w 70 minut. Nawet w razie komplikacji pogodowych pasażerowie mieliby spory zapas czasu do rozpoczęcia uroczystości na cmentarzu w Lesie Katyńskim o godz. 10.
Właściwie bez opóźnienia można by ich dowieźć z najbliższego lotniska zapasowego, jakim był oddalony o 130km Witebsk na Białorusi, gdzie jest nowoczesny system naprowadzania samolotów (ILS).
Kancelaria Prezydenta decyduje jednak, że wylot nastąpi o 7. Ostatecznie samolot odrywa się od pasa lotniska o 7.27. Jako jedni z ostatnich przybywają na Okęcie Lech i Maria Kaczyńscy.
2. Doświadczenie załogi
Jak na loty z tak ważnymi pasażerami jest niezbyt duże. Pierwszy pilot ma wprawdzie wylatane 3480 godzin, ale na Tu-154 - tylko 530. Drugi pilot - odpowiednio 1900 i160; nawigator -1070 i zaledwie 30 godzin na tupolewie (załogę uzupełnia mechanik pokładowy). Doświadczenie o wiele za małe, by wlotach cywilnych linii odpowiadać za rejsy dalekie -np. do Ameryki.
Co więcej, załoga nie przechodzi w tym składzie szkoleń sytuacji awaryjnych na żadnym symulatorze. Pierwszy i drugi pilot w zeszłym roku ćwiczyli na symulatorze w Szwajcarii, ale było to urządzenie do szkoleń na samolotach embraer, a nie Tu-154.
Trenażery tupolewa nazywane przez pilotów 36. Pułku pseudosymulatorami - bo nie mają możliwości odwzorowania realiów prawdziwego lotu -są w Moskwie,
3. Fatalna pogoda
Wylatując z Warszawy, piloci nie mieli informacji o aktualnej pogodzie na lotnisku w Smoleńsku ani prognoz. Wbrew pozorom nie jest to wielki problem na tak krótkiej trasie -w trakcie lotu załoga dostaje takie informacje od kontrolerów ruchu powietrznego. Następne fazy lotu rekonstruujemy na podstawie wstępnego raportu MAK. Kiedy pilot przelatuje nad Mińskiem, włącza autopilota i schodzi z pułapu 10km na 7,5km, powoli szykując się do lądowania (jest nieco ponad 300km do Smoleńska).
O 8.14, czyli 27 minut przed katastrofą, białoruski kontroler z Mińska informuje po angielsku załogę, że w Smoleńsku jest mgła, a widoczność pozioma wynosi zaledwie 400m.
Minimalne warunki do lądowania Tu-154 w Smoleńsku to 1000 m widoczności poziomej i100m pionowej. Lotnisko Siewiernyj ma najprostszy system dwóch radiolatarni pokazujących wyłącznie odległość od początku pasa i radar precyzyjnego podejścia (chodzi o odpowiednią ścieżkę zniżania i kontrolę wysokości). Najważniejsze informacje o pogodzie załoga Tu-154 otrzymuje tuż po znalezieniu się w zasięgu lotniska w Smoleńsku - ok. 8.24, czyli 17 min przed katastrofą. Kontrolerzy z Siewiernego dwukrotnie informują po rosyjsku, że jest gęsta mgła, widoczność pozioma tylko 400 m i że nie ma możliwości przyjęcia samolotu. Piloci potwierdzają, że zrozumieli. Załoga znała rosyjski.
Jak powiedział nam rzecznik Sił Powietrznych ppłk Robert Kupczak, zgodnie z procedurą załoga musi powiadomić, że jest fatalna pogoda i że samolot nie może lądować, dysponenta lotu - w tym przypadku Kancelarię Prezydenta.
Podobne informacje o szybko pogarszającej się pogodzie - uściślając, że wysokość pionowa to tylko 50 m - podają załodze Tu-154 koledzy z Jaka-40 z dziennikarzami, który wylądował w Smoleńsku ok. 7.20. O8.30 załoga Jaka-40 dorzuca, że kilkadziesiąt minut przed przylotem tupolewa na Siewiernym próbował lądować rosyjski wojskowy Ił-76, ale po dwóch próbach odleciał do Moskwy. O 8.37 załoga jaka znów łączy się zTu-154 i ocenia, że widoczność pozioma to zaledwie 200m.
Mimo wiadomości o pogodzie załoga odpowiada kontrolerom w Smoleńsku, że wykona "próbne" lądowanie - zejdzie na tzw. wysokość decyzji 100-120 m i jeśli nie zobaczy ziemi, odleci na zapasowe lotnisko. Informuje też wieżę, że ma odpowiedni zapas paliwa.
Kluczowe pytania: Czy piloci informują, że w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania? A jeśli informują, to czy osobiście prezydenta Lecha Kaczyńskiego (jego salonka jest tuż za kokpitem pilotów), czy też kogoś z jego współpracowników, np. szefa Kancelarii Prezydenta Władysława Stasiaka? Jaka była odpowiedź na te informacje? Czy piloci uzgadniają z wieżą, że podejdą do "próbnego" lądowania, przed poinformowaniem Kancelarii Prezydenta, czy po?
Ważna rozmowa prezydenta: Lech Kaczyński z pokładu Tu-154 dzwonił z telefonu satelitarnego do brata. Prezes PiS mówił, że rozmowa miała miejsce o 8.20, była prywatna i dotyczyła głównie zdrowia ciężko chorej matki. Ale Adam Bielan z PiS stwierdził tuż po katastrofie w Radiu RMF FM, że "prezes pytał, czy już wylądowali. Prezydent odpowiedział, że nie, że lądują za kilkanaście minut".
Pytania: Czy godzina 8.20 jest pewna, skoro o 8.19 z telefonu satelitarnego rozmawiała z mężem szefowa prezydenckiego zespołu protokolarnego Izabela Tomaszewska (połączenie było krótkie i zostało nagle przerwane)? Godzina ta może być błędna, bo opiekujący się Marią Kaczyńską dr Jerzy Smoszna powiedział w Radiu TOK FM, że prezydent zadzwonił do niego około 8.20, pytając o stan mamy. - Uspokoiłem go, pan prezydent był przez to w dobrym nastroju - mówił lekarz. Dodał, że rozmowa trwała kilka minut, a zaraz potem prezydent zadzwonił do brata. Czy rozmawiając z bratem, Lech Kaczyński wiedział już, że w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania?
4. Obce osoby przychodzą do pilotów
Drzwi do kokpitu były otwarte - w nagraniach z czarnej skrzynki rejestrującej rozmowy załogi w kabinie przez ostatnie 30 minut (co pół godziny materiał w skrzynce nadgrywa się) słychać wiele głosów w tle, z których wyłowiono na razie ok. 10 proc.
Mniej więcej dwie minuty po informacji Smoleńska o fatalnej pogodzie (14-15 min przed katastrofą) w kokpicie zjawia się ktoś spoza załogi. Edmund Klich w poniedziałek w TVN stwierdził, że nie została ona jeszcze zidentyfikowana. Osoba ta pytała, czy będzie jakieś opóźnienie.
Kilka minut później - mówił Klich - do kabiny wszedł gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych. Był też w kabinie pilotów przez ostatnią minutę lotu - siedział zapewne na piątym, rozkładanym fotelu.
- Nie było bezpośredniej presji na pilotów typu: "Musicie lądować". Ale sama jego obecność w kabinie była presją - stwierdził Klich. Na pytanie, po co Błasik wszedł do kabiny, odparł: - Chciał może zorientować się w sytuacji.
Wczoraj w Polsacie News Klich mówił, że jego zdaniem Błasik zdawał sobie sprawę, że raczej nie ma szans na lądowanie w Smoleńsku. Ale dodał, że ktoś musiał wpłynąć na generała, by zjawił się w kokpicie.
Błasik został szefem Sił Powietrznych w kwietniu 2007r. na wniosek ministra obrony Aleksandra Szczygły, który również był na pokładzie Tu-154. Po katastrofie samolotu CASA pod Mirosławcem w styczniu 2008r. (zginęło kilkunastu dowódców wojsk powietrznych) "Rzeczpospolita" napisała, że minister obrony Bogdan Klich chce Błasika zdymisjonować, jest już nawet podpisany dokument. "Rz" cytowała wówczas współpracowników Kancelarii Prezydenta, którzy twierdzili, że Lech Kaczyński na pewno się na to nie zgodzi. Błasik zachował stanowisko.
Pierwszy pilot mjr Arkadiusz Protasiuk był drugim pilotem podczas lotu Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w 2008r. Prezydent polecił wtedy pierwszemu pilotowi złamać ustalenia i lecieć do Tbilisi. Pierwszy pilot po konsultacji z załogą i dowódcami 36. Pułku odmówił ze względów bezpieczeństwa, co wywołało złość Lecha Kaczyńskiego i wielu polityków PiS.
Kluczowe pytania: Kto pierwszy wszedł do kabiny pilotów? Czy ktoś namówił gen. Błasika, by wszedł do kokpitu? Czy była to osobista inicjatywa generała? Co generał mówił pilotom? Czy
doradzał im w ostatniej fazie lotu?
5. Fatalne lądowanie
Klich w TVN przyznał, że piloci świadomie zeszli poniżej uzgodnionej z kontrolerami wysokości 100 m, na której powinni wyrównać lot i sprawdzić, czy widzą ziemię (a jeśli nie -odlecieć). Czyli nie było to "próbne" lądowanie, ale po prostu lądowanie w warunkach, w których załoga - jak podkreślają eksperci i sam Klich -nie powinna nawet podjąć "próby" lądowania.
Prawie do końca samolot leciał na autopilocie. Załoga wyłączyła go ok. 5 s przed uderzeniem w brzozę, która urwała tupolewowi kawałek lewego skrzydła, co spowodowało rozpadanie się samolotu i katastrofę o 8.41,06.
Autopilot, któremu w każdej chwili załoga może zmienić parametry lotu, powinien zostać wyłączony na wysokości decyzji (100 m), jeśli było to tylko "próbne" lądowanie -podkreślał Klich. Dlaczego samolot uderzył o ziemię? Z raportu MAK wiemy, że piloci nadlatywali od wschodniej strony Siewiernego, gdzie jest szeroki na 600 m i głęboki maksymalnie na 60m parów - samo lotnisko leży na wzgórzu o zadrzewionym zboczu.
Według MAK załoga leciała na radiowysokościomierzu pokazującym faktyczną odległość od ziemi, a nie -jak powinna - na wysokościomierzu barycznym pokazującym wysokość nad poziomem morza. Gdy odpowiadający za właściwą ścieżkę zniżania nawigator zauważył, iż nagle ziemia mu "ucieka" - bo pod spodem był jar - krzyknął do pierwszego pilota, by zwiększył prędkość zniżania z4 do 8m/s, bo inaczej nie trafią na początek pasa. Gdy piloci wreszcie dostrzegli ziemię, byli na wysokości ok. 15m. Wyłączyli autopilota i natychmiast włączyli pełną moc silnika. Ścięli czubek jednej brzozy na wysokości ok. 11 m rosnącej 1100 m przed początkiem pasa. Zapewne poderwaliby maszynę do góry, gdyby nie zbocze wzgórza, na którym leżało lotnisko. Fatalna brzoza, która zniszczyła lewe skrzydło, rosła na zboczu znacznie wyżej od tej pierwszej i ok. 250m dalej. Silniki Tu-154 muszą mieć kilka sekund, nim zaczną pracować na najwyższych obrotach (samolot leciał ok. 70m/s).
Eksperci z Polski i Rosji - m.in. były szef eskadry tupolewów w 36. Pułku płk Stefan Gruszczyk i autor podręcznika pilotażu Tu-154 Wasilij Jerszow -są zgodni, że niedoświadczona załoga popełniła klasyczny błąd, gdy we mgle wszyscy jej członkowie zaczęli wyglądać przez okna, szukając ziemi. Powinien to robić tylko pierwszy pilot, drugi zaś - kontrolować wszelkie przyrządy, a nawigator - sprawdzać ścieżkę zniżania.
Załoga była już tak zestresowana (mgła, "uciekająca" nagle ziemia, Błasik za plecami, prawdziwe lądowanie, a nie "próbne"), że nie tylko nie kontrolowała przyrządów, ale też nie zareagowała na komunikat systemu TAWS powiadamiającego o zbliżaniu się do ziemi. Według MAK 24 s przed rozbiciem się tupolewa TAWS dał sygnał "Pull up" ("Do góry") oraz dwukrotnie "Terrain ahead" ("Ziemia przed wami").
Piloci powinni natychmiast poderwać samolot. Gdyby to zrobili, zapewne Tu-154 by się nie rozbił. Nie zareagowali też na komendę kontrolera ze Smoleńska, który widząc, że maszyna zeszła poniżej 100 m, krzyknął: "Horyzont!". To wezwanie do natychmiastowego wyrównania lotu i zaprzestania schodzenia niżej. MAK nie podał, czy załogę najpierw ostrzegł TAWS, czy wieża.
W rosyjskiej prasie kontrolerzy lotów opowiadali, że załoga w pewnym momencie przestała "kwitować" wieży swoją wysokość, czyli podawać, jaki maszyna ma aktualnie pułap, by kontroler mógł go porównać ze wskazaniem radaru. To również może być efekt stresu, ale niekoniecznie. Zgodnie z procedurami obowiązującymi w Rosji załoga powinna "kwitować", ale według procedur zachodnich - mogła to robić, ale nie musiała, gdy jej zdaniem samolot schodził prawidłowo do lądowania.
Kluczowe pytania: Czy załoga sama zdecydowała, by zamiast "próbnego" wykonać normalne lądowanie? Czy ktoś ją do tego namawiał? Czy piloci prześledzili dokładnie tzw. kartę lotniska, którą mieli, a która pokazuje najważniejsze dane o lotnisku, włącznie z ukształtowaniem terenu? Czy możliwe jest, że nawigatora i pierwszego pilota zaskoczył jar, bo gdy ten ostatni 7 kwietnia leciał do Smoleńska jako drugi pilot z premierem, Tu-154 lądował od przeciwnej, zachodniej strony?
6. Błędy rosyjskich kontrolerów?
Rosyjska komisja badająca katastrofę nie podała do dziś, jakie ciśnienie wieża przekazała pilotom Tu-154. To kluczowe dane do ustawienia wysokościomierzy barycznych.
Pilot Jaka-40 powiedział jednak, że on dostał bardzo dobre informacje w tej sprawie i że współpraca z Rosjanami podczas lądowania odbywającego się już na granicy minimalnych warunków pogodowych też była bardzo dobra.
Edmund Klich stwierdził zaś, że uczestniczył w przesłuchaniach kontrolerów i z ich strony uchybień raczej nie ma. Tłumaczył, że wieża nie mogła zabronić "próbnego" lądowania Tu-154, bo choć był to samolot wojskowy, to lot traktowany był jako cywilny - w przypadku rejsu wojskowego załoga musiałaby posłuchać wieży. Smoleńsk to lotnisko wojskowe, na którym od czasu do czasu lądują cywilne maszyny.
Klich podkreślił również, że absolutnie nie ma wrażenia, by Rosjanie próbowali coś ukryć. Jako osoba akredytowana przy komisji badającej katastrofę ma dostęp do wszystkich dokumentów, z komisją stale współpracuje 8-10 naszych specjalistów. Czarne skrzynki na prośbę polskich władz zostały otwarte i odsłuchane w Moskwie dopiero po przybyciu tam polskich ekspertów.
Zastanawiające jest jednak to, że obsługa lotniska zorientowała się, iż prezydencki samolot się rozbił, dopiero kilkanaście minut po katastrofie (syreny zawyły o 8.56). Gdy ucichły silniki Tu-154, pilot Jaka-40 zapytał wychodzącego z wieży Rosjanina, co się stało z samolotem. Usłyszał: "Odleciał".
Kluczowe pytanie: Jak to możliwe, że kontrolerzy na radarze nie widzieli "zniknięcia" tupolewa? Jakie ciśnienie podali załodze kontrolerzy ze Smoleńska? Czy załoga nie korzystała w ostatniej fazie lotu z wysokościomierzy barycznych, bo bała się, że pogoda szybko się zmienia, a z nią może zmieniać się także ciśnienie?
Kto zdecydował o lądowaniu
Jarosław Kurski2010-05-26, ostatnia aktualizacja 2010-05-25 23:30
Do opinii publicznej dociera coraz więcej informacji o tragicznym locie do Smoleńska. Wstępny raport rosyjskiej komisji międzypaństwowej sporządzony przy udziale polskich specjalistów wykluczył lansowane z uporem przez niektóre media wersje: spisek, zamach, akt terroru, awaria samolotu.
Dziś hipotezy śledztwa koncentrują się na czynniku ludzkim. Wciąż nie wiemy najważniejszego - dlaczego pilot w ogóle zdecydował się na lądowanie przy fatalnej widoczności, przy wielokrotnie przekroczonych parametrach tzw. minimalnych warunków lądowania.
Dlaczego załoga zignorowała całą serię ostrzeżeń zarówno z wieży lotniska Siewiernyj, jak i od polskich pilotów z Jaka-40? Dlaczego pilot nie poderwał maszyny w ostatniej fazie lotu mimo alarmującego sygnału TAWS?
Procedury obowiązujące w 36. Pułku nakazywały poinformować dysponenta lotu, w tym wypadku Kancelarię Prezydenta, o trudnościach z lądowaniem pod Smoleńskiem. Nie sposób sobie wyobrazić, by załoga złamała ten przepis. Jak mamy więc rozumieć to, że chwilę po komunikacie meteorologicznym ze Smoleńska gen. Andrzej Błasik zjawia się w kabinie pilotów i jest tam także przez ostatnie minuty lotu? Czy piloci, podejmując decyzje o lądowaniu, działali suwerennie? Kto jest odpowiedzialny za fatalną decyzję o lądowaniu?
Cząstkowe informacje, które ujawnia przewodniczący komisji badania wypadków lotniczych płk Edmund Klich, tylko mnożą pytania i spekulacje, ale nie dają jasnej odpowiedzi.
W tej sytuacji rząd powinien jak najszybciej ujawnić całą zgromadzoną dotychczas wiedzę o okolicznościach katastrofy.
Źródło: Gazeta Wyborcza
comar pisze:10042010 ja dodam jeszcze , czy to nie jest dziwne , że samolot lecąc bardzo nisko , praktycznie na wysokości drzew ,no niech to będzie 20 metrów, spadając z tak niskiej wysokości rozbija się doszczętnie .Myślę ,że z takiej wysokości to pewnie w papierowym trabancie jest szansa na przeżycie , a co dopiero w ruskiej maszynie
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika. i 64 gości