Dlaczego A. nie wroci do Z.
Mój znajomy ma na imię A. Pochodzi z Z. Takich miejsc, jak Z. jest w Polsce wiele. Mimo że trudno zlokalizować Z. na mapie, to z łatwością można wyobrazić sobie jego spokojny, określony rytm. I mieszkańców Z., którzy albo boją się wyjechać, albo wyjechać nie chcą. Bo przecież tam jest wszystko, czego im potrzeba. Wszystko, czego potrzeba do życia w Z. Więc A. też nie wyjeżdżał. Bywał co prawda w większym mieście, ale nie na dłużej, a za granicę nie wybrał się nigdy. Mieszkał w domu rodzinnym, gdzie było spokojnie i bezpiecznie, przesiąkając powoli monotonią panującą w Z. Ciężko pracował. Prowadził życie przeciętniaka mieszkającego w przeciętnym Z.
A. nigdy dokładnie nie wytłumaczył mi, dlaczego postanowił wyrwać się z Z. I czy postanowił wtedy wyrwać się na stałe, czy tylko pobyć przez chwilę w innym miejscu, a po jakimś czasie wrócić do swojego miasteczka. Nie powiedział mi, jak zareagowali inni mieszkańcy Z., kiedy półtora roku temu zdecydował się wyjechać do Londynu. Wspomina co prawda o planowanej wyprawie do Skandynawii, ale były to chyba raczej marzenia niż plany. Mieszkańcy Z. też prawdopodobnie nie wierzyli, że A. mógłby porzucić Z. na zawsze.
Trudno wyobrazić sobie, że kiedy A. przyjechał do Wielkiej Brytanii, nie znał angielskiego, bo teraz posługuje się nim płynnie. Podobno zaraz po przyjeździe, na rozmowie kwalifikacyjnej przytakiwał w odpowiednich momentach i dlatego dostał pracę. Mimo że niewiele rozumiał. W pracy musiał rozmawiać po angielsku i jakoś się nauczył. Na dodatek poznał w Londynie Carmen, która w Ameryce Południowej dorabiała sobie jako nauczycielka angielskiego. Chęć rozmowy z Carmen była silniejsza niż blokada językowa, więc spotykał się z Carmen coraz częściej. Aż wreszcie z Carmen się zaręczył.
I tak chciałby się z nią ożenić, ale postanowił poprosić ją o rękę już teraz, kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że Carmen nie dostanie wizy i będzie musiała wrócić niebawem do Peru. Teraz, żeby pracować i przebywać w Wielkiej Brytanii, musi mieć status studenta. Więc płaci za kurs angielskiego, którego nie potrzebuje. Może pracować tylko 20 godzin tygodniowo, ale w Londynie prawie niemożliwe jest utrzymanie się z pracy na pół etatu.
Trzeba było przywieźć jakieś dokumenty z Polski, żeby załatwić formalności. Więc A. pojechał do Z. Tylko na trzy i pół dnia. “O trzy dni za dużo” - stwierdził A., wracając i dzwoniąc do mnie jeszcze z lotniska. Rodzina wiedziała o Carmen, ale chyba nie traktowała tego poważnie. Takie rzeczy nie zdarzają się przecież w Z.
Może nie chodziło nawet o Carmen, ale o to, że A. zaczyna coraz bardziej zakorzeniać się w innym kraju. Daleko od Z. Tak czy inaczej, odwiedzając swoje miasteczko, A. trafił na front przerażonych rodziców, ciotek i sąsiadów.
“Kiedy A. wreszcie powróci do Z.? Powinien wrócić jak najszybciej, bo trzydziestce będzie mu trudno zaczynać wszystko od zera” - grzmiały ciotki, a przed oczami A. pojawiały się jak slajdy wspomnienia tych kilkunastu miesięcy, które są dla niego jak kilkanaście lat. I zastanawiał się, czy to jest właśnie to “zero”. “Przecież w Z. miałby szansę dostać normalną i legalną pracę”. Jakby praca A. w Londynie była nienormalna i nielegalna. “Po kilkunastu latach mógłby przecież awansować na kierownika biura w Z.” Ciocia Basia sama zajęłaby się szukaniem takiej pracy dla A.. Ciocia Basia, która od dwóch lat jest na bezrobociu. “Co to za ślub w urzędzie, a nie w kościele? Bez rodziny, bez wesela?”, “I zaręczyny bez pierścionka?”, “Przecież A. nawet nie ma garnituru!”, “Czy A. przez chwilę pomyślał o swoich dzieciach?”, “Jak dzieci nauczą się polskiego w jakimś tam Londynie?”, “W jakim duchu A. ma zamiar wychowywać swoje dzieci?”
- Duchu? Przecież Carmen jest katoliczką - powiedziałam, kiedy A. recytował mi wszystkie te pytania przez telefon.
- Chyba chodziło o duch patriotyzmu - powiedział A.
Patriotyzmu w stylu Z.?
Dominika Kopeć
user1814656 pisze:Ja w ogole nie mam tv i nie ogladam. To chyba najglupsze co mozna robic ze swoim czasem - a to przeciez najcenniejsze w zyciu.
Kordian pisze:Prosiłbym, aby ktoś w końcu mi to powiedział...
Co tak naprawde decyduje o tym, że żyjecie w "cyrku monty pythona"?
Co was zmusza, do życia w tym chorym świecie
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika. i 10 gości