Ostrożnie z multi-kulti
Była sobie taka dość dobrze wyedukowana feministka jak Susan Moller Okin, która w bardzo ładny i naukowy sposób rozprawiła się pewnego razu z multikulturalizmem. Cały, chyba całkiem ciekawy i niedługi tekst Okin można przeczytać tutaj.
Susan Okin twierdziła, że przyznawanie mniejszościom religijnym i kulturowym szczególnych przywilejów, polegających na rezygnacji państwa z ingerowania w prywatną sferę życia ich członków, prowadzi w praktyce do legalizacji dyskryminacji kobiet w obrębie tychże mniejszości. Okin zarzucała zwolennikom multikulturalizmu, że broniąc prawa patriarchalnych grup do życia według własnych zasad, tkwią w opozycji do podstawowej wartości liberalizmu: wolności jednostki, ale najlepiej będzie, jak przytoczę ją samą:
Jako feminizm rozumiem przekonanie, że kobieta nie powinna być dyskryminowana ze względu na płeć, że powinna być uważana za równą mężczyźnie i posiadającą prawo do korzystania z pełni życia i wolnego wyboru tak jak mężczyzna.
Multikulturalizm jest trudniejszy do zdefiniowania, ale głównym jego aspektem, jaki mnie interesuje jest założenie, stworzone w warunkach liberalnych demokracji, że mniejszości kulturowe albo ich style życia nie są wystarczająco chronione przez zapewnienie ich członkom praw jako jednostkom i w konsekwencji powinny być również otoczone opieką za pomocą specjalnych praw lub przywilejów dla grupy (...).
Adwokaci (..) praw dla grupy mają tendencje do traktowania grup kulturowych jako monolitu, przykładania większej wagi do różnic pomiędzy poszczególnymi grupami niż do różnic panujących w ich obrębie. Szczególnie nie uznają faktu, że mniejszości kulturowe, tak samo jak społeczeństwa, z których się wywodzą (choć w różnym wymiarze), są podzielone genderowo i wewnątrz nich istnieją różnice podziału władzy i przewagi pomiędzy mężczyznami i kobietami.
Po drugie, adwokaci praw grup przykładają niewielką wagę do sfery prywatnej. Jedne z najlepszych tez broniących idei "prawa grupy" zakładają, że jednostki potrzebują "własnej kultury" i że tylko wewnątrz takiej kultury ludzie mogą rozwinąć poczucie szacunku do siebie i własnej wartości lub że ważne jest, aby ludzie mieli możliwość zadecydowania, jaki rodzaj życia jest dla nich dobry. Ale te argumenty w typowy sposób zaniedbują obie kwestie: konieczność wypełniania ról, jakich grupa kulturowa wymaga od swoich członków oraz to, że samopostrzeganie i ocena własnych możliwości są najpierw formowane przez to, przez co jest też przekazywana na początku kultura - przez realia domowego czy rodzinnego życia.
Jako że nie jestem przedstawicielem państwa kolonialnego, trawionym poczuciem winy za błędy przeszłości i przewinienia wyrządzone moim koloniom, dodatkowo natura nie uczyniła mnie białym samcem, pozwalam sobie niniejszym na otwarte i jasne stwierdzenie, że multikulturalizm w Europie uważam za fajną rzecz, o ile dotyczy wspierania sztuki i regionalnych kulinariów (wyjąwszy bolesne sposoby uboju zwierząt as zabijanie kijami psów) i o ile nie próbuje się przy jego pomocy spychać prawa kobiet do samostanowienia (ale też i członków mniejszości seksualnych) na daleki, daleki plan za ofiarowywanie przywilejów nierzadko opresorom, którzy mniejszościom kulturowym przewodzą.
To, że idea obrony praw grupy kosztem prawa jednostki (przeważnie kobiety) do wolności i szczęścia w ogóle mogła zrodzić się na tak pozornie liberalnym kontynencie jak Europa, jest niestety historycznie uwarunkowaną, logiczną konsekwencją wszystkich europejskich nacjonalizmów/patriotyzmów, w obrębie których prawa kobiet zawsze odkładane były na później, od rewolucji francuskiej licząc.
Dzięki jednemu z nich mamy dziś niepodległość, ale nie możemy usunąć sobie własnej ciąży.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika. i 19 gości