Zmoklam wczoraj jak diabli w Stratford, pomyslalam sobie - no nic, wejde na pierogi z kapusta do Londka to sie troche osusze....
Londek pelny (pelen?) ludzi, siadam, czekam na pierogi ale jesc mi sie odechcialo bo akurat obok, 2 facetow (kolo 30tki) wcinajac sobie cos prowadza dyskusje ktora slychac bylo chyba na ulicy w ktorej to co drugie (doslownie) slowo to oczywiscie qurwa - przeplatane roznymi je...ny, pier....ny itd itp. I tak non stop.
Odechcialo mi sie tych pierogow (z kapusta i grzybami), glowa mnie rozbolala (powaznie) i odechcialo mi sie wchodzenia do Londka - ktory normalnie bardzo lubie.
Ludzie - do jasnej Anielki - po kiego diabla to bylo? Czy czlowiek nie moze gdzies wejsc i w spokoju wsunac pierogi? Bez narazania swoich delikatnych uszu (uszow?) na "rodakow" ktorzy 4 wyrazowego zdania bez 3 "qurwa" sklecic nie potrafia? I to drac
mordy tak ze ich 20 metrow od ich stolika slychac?
