Water go makaron stop, please…
Zielono w oczach, różowo w mózgu:) Na migi, na miny, za pomocą języka 'ponglish', z dużą determinacją i często z kompromitacją, staramy się porozumieć w obcym kraju. Czy to się udaje?
W relacji „face to face” prawie zawsze. W konfrontacji telefonicznej, prawie nigdy, ale wszystko to jest urocze i bardzo zabawne. Oto przykłady z życia wzięte….
Water go makaron stop, czyli woda leci – makaron stoi;) Bardzo prosta zagadka. Otóż dwóch Polaków, młodych mężczyzn, w klasycznym „funciaku” nie może znaleźć durszlaka… podeszli, więc do kasy i grzecznie zapytali, sorry we looking a… chwila zastanowienia, dobór słów i mocne stwierdzenie: can You give me water go and makaron stop, please. Oczywiście słowu mówionemu towarzyszyła gestykulacja. Wyglądało to zabawnie, ale durszlak się znalazł. Panowie w świetnych humorach wyszli ze sklepu ze swoim trofeum. (durszlak = strainer)
Podobna sytuacja, aczkolwiek nieco bardziej skomplikowana, miała miejsce w innym super markecie. Młody człowiek potrzebował sznurka – przynajmniej tak mi się wydaje… podszedł do ekspedientki i gestykulacyjnie zarysował pętle na swojej szyi, wydając z siebie dziwne odgłosy. Ale udało się. Otrzymał kłębek porządnego sznura. (sznurek = string)
I jeszcze jedno zdarzenie. Też Polaka i też mężczyzny, oczywiście bez żądnych aluzji. Chłopak wpadł na niedzielne zakupy do małego sklepiku. Zaraz po tym, jak udało mu się kupić mleko i jajka, zapragnął „one kilo bultatoss…”, gdyby nie mrożone frytki i tłumaczenie sprzedawcy, że chce zupełnie to samo tylko w całości, to podejrzewam, że nie udało by mu się wyjść ze sklepu z ziemniakami;) (ziemniaki = potatos)
Z Londynu do Wrocławia w 30 minut!
Kto by pomyślał, że z Londynu można dolecieć do Wrocławia w tak krótkim czasie?
Wydaje się nieprawdopodobne. Okazuje się jednak, że nawet bez maszyny czasu jest to jak najbardziej możliwe.
Usterka.
Był piękny czerwcowy poranek. Lot zapowiadał się całkiem zwyczajnie. Nie wydarzyło się nic niepokojącego ani nadzwyczajnego, co można byłoby uznać za zapowiedź wypadków, które nastąpiły potem...
Wyruszyliśmy planowo. Policzono nas, nakazano zapiąć pasy. Stewardessy, jak zwykle patrząc martwym wzrokiem gdzieś w tył samolotu, pokazały pasażerom, gdzie jest kamizelka, a gdzie maska tlenowa, a po chwili ścigały się po wąskim korytarzy między siedzeniami, proponując wszystkim gazety, perfumy, szampana i kanapki.
Rozsiadłam się wygodnie. Moje sąsiadki w najlepsze plotkowały o pewnym Włochu, a ja starałam się czytać, jednak kobieca natura oczywiście nie pozwoliła mi nie podsłuchiwać. Niby zatopiona w lekturze słuchałam, jak ten padalec oszukał jedną z ich biednych koleżanek.
Nagle, po mniej więcej 15 minutach lotu, rozległ się spokojny głos kapitana. Niestety, komunikat nadany z kabiny pilota był wysoce nieciekawy. Okazało się, że z powodu problemów technicznych musimy zawrócić na lotnisko Stansted.
Zerknęłam na sąsiadki – dalej w najlepsze obgadywały Włocha i nie wyglądały wcale, jakby wiadomość miała dla nich jakiekolwiek znaczenie. Rozglądnęłam się, ale większość pasażerów nie wyglądała na przejętych. Zdziwiłam się, bo przecież oznaczało to dla nas wszystkich spore opóźnienie, a to zawsze wzbudza negatywne emocje!
Jednak kiedy tylko z powrotem wylądowaliśmy na Stansted, zrozumiałam, dlaczego nikogo nie poruszyła informacja o usterce.
„Ale krótka podróż!”
Te słowa zostały wypowiedziane przez dziewczynę siedzącą po mojej lewej. Zamarłam. Ludzie wokół podnosili się ze swoich miejsc, uradowani tym niemożliwie krótkim czasem lotu! Myśleli, że właśnie wylądowaliśmy we Wrocławiu!
W ruch poszły oczywiście telefony komórkowe i radośni pasażerowie zaczęli posyłać entuzjastyczne wici w świat: „Już jestem w Polsce!”, „Właśnie wylądowaliśmy we Wrocławiu!”, „Lecieliśmy zaledwie 30 minut i nie uwierzysz, gdzie jestem...”. Przetarłam oczy, bo naprawdę wydawało mi się, że to po prostu nie może dziać się naprawdę.
Rozglądnęłam się. Wśród innych, skonsternowanych jak ja pasażerów, którzy wiedzieli, że jesteśmy na Stansted, w wielkim pośpiechu bagaże z szafek wyciągali ci, którzy byli już... na lotnisku wrocławskim.
Wszystko jednak zepsuła stewardesa, która brutalnie i całkiem niepotrzebnie oznajmiła, że bezpiecznie wróciliśmy do Anglii. Chyba nietrudno uwierzyć w ciężki szok, jakiego doznali pasażerowie na wieść o tym, że to jednak jeszcze nie Wrocław, a oni już siedzą z podręcznym w ręce na skraju swoich fotelików gotowi do wyjścia!
Płacz i zgrzytanie zębów wypełniły kadłub samolotu, który na moment zamienił się w jedną wielką łzę. Na szczęście, stewardesy znowu przyjechały z wózeczkami pełnymi smakołyków i luksusowych kosmetyków, co pozwoliło odzyskać zawiedzionym ludziom względnie dobry nastrój.
Wrocław.
Po technicznej kontroli i szybkiej naprawie, mogliśmy wyruszyć. Do Wrocławia, tym razem naprawdę, dotarliśmy z ponad dwugodzinnym opóźnieniem.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich pasażerów lotu 8405 z dnia 16 czerwca.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika. i 34 gości