Gonzo pisze:Normalny człowiek nie doznaje lękowych sytuacji związanych z pójściem w PL do sklepu albo urzędu.Ona wróciła z pokiereszowanym stanem psychicznym i nic w tym dziwnego biorąc pod uwagę to co przeżywają emigranci w UK.
Gonzo pisze:Sporo chodziłem po sklepach podczas mojego prawie miesięcznego pobytu w UK i różnic nie dostrzegłem absolutnie żadnych.
Gonzo pisze:Ona wróciła z pokiereszowanym stanem psychicznym i nic w tym dziwnego biorąc pod uwagę to co przeżywają emigranci w UK.Dlatego organizuje się dla nich pomoc.
Michał Sędzikowski pisze:
Dziki kraj
W te wakacje chciałem jechać do Afryki, by zobaczyć Trzeci Świat. Pojechałem jednak do Polski i też się nie rozczarowałem.
Już w samolocie linii Ryanair po wylądowaniu doszło do zamieszek, gdy polski steward podniósł agresywny wrzask na starszą kobietę, która za szybko, w jego mniemaniu, wstała z siedzenia. Zajmująca miejsce obok dziewczyna zagroziła mu, że złoży formalną skargę, ale ten ją wyśmiał stwierdzając, że skargi ma tam, gdzie słońce nie zagląda.
Na lotnisku zacięła się maszyna wydająca bagaże, więc wszyscy zmuszeni byli czekać ponad dwie godziny, aż obsługa lotniska wyda bagaże ręcznie. Ten przestój nic mi zresztą nie zaszkodził, bo kumpel, który jechał z Torunia, aby mnie odebrać, zabłądził w drodze na lotnisko.
Zabłądził z bardzo prozaicznej przyczyny - na swojej drodze do Bydgoszczy ani w samej Bydgoszczy nie natknął się na żaden znak wspominający coś o lotnisku. O, przepraszam, był jeden, ale daleko za zjazdem na lotnisko. Ktoś go widocznie potrzebował, więc pożyczył i odstawił w złe miejsce.
Kiedy już dwie godziny później podskakując na tylnym siedzeniu zapytałem, dlaczego zjechał na polną drogę, wyjaśnił, że to nie jest polna droga, lecz droga, która prowadzi na lotnisko.
Nie mogę powiedzieć, że obejrzałem mnogość dzikich zwierząt, ale dostałem ostrzeżenie, żeby nie chodzić nocą po Wrzosach, bo grasują tam wielkie agresywne psy. Wrzosy - jak wieść niesie, jedna z większych w Europie dzielnic domków jednorodzinnych została wzniesiona głównie przez nowobogackich ze wsi.
Mieszkańcy kierując się rozumowaniem, że o dziesiątej człek bogobojny idzie spać, a kto nie śpi ten złodziej i niecnota, od lat puszczają te psy luzem, co by robiły porządek na osiedlu.
Co więcej, miałem okazję zobaczyć grupę istot, którymi przy odrobinie dobrej woli, można by załatać ewolucyjne luki, gdy rozwieszały plakaty z napisem: „Polska tylko dla Polaków”, ze swoim numerem telefonu. Zdzierając po nich te plakaty, zastanawiałem się, kto w Anglii zrobiłby w pierwszej kolejności użytek z podanego numeru telefonu i doszedłem do wniosku, że byłaby to policja.
Przemierzając kraj PKS-em wylądowałem na dworcu w Wąbrzeźnie. Dworzec, jak na małe miasto całkiem spory, posiadał kilka czy nawet kilkanaście stanowisk w postaci anonimowych słupów, między którymi biegali skonfundowani przejezdni i przy których spokojnie stali miejscowi.
Poszedłem do okienka z napisem informacja, by rozszyfrować tajemnicę stanowiska nr 6, z którego miałem jechać, ale okienko, chociaż „czynne”, było pozbawione obsługi. Biegałem po stanowiskach, pytając miejscowych o numery stanowisk, przy których stoją, ale ci tylko rozkładali ręce. Wiedzieli jednak, że stoją we właściwym miejscu, na tej samej zasadzie, jak tubylcy w Afryce wiedzą, że jutro będzie deszcz.
Zidentyfikowałem w końcu właściwy autobus po tabliczce, a gdy zapytałem kierowcy, o której będziemy w Chełmży, bo mam przesiadkę do Sztumu, ten, kierując się żelazną logiką, odparł, że w Chełmży będziemy, jak tam dojedziemy, po czym się obraził.
W Chełmży autobus do Sztumu przyjechał bez opóźnienia. Myślę, że dlatego, ponieważ kierowcy się bardzo spieszyło. Potwierdził to zresztą fakt, że jak tylko ostatni wysiadający zamknął drzwi, wehikuł ruszył z kopyta, ignorując pasażerów, którzy czekali na przystanku dla wsiadających. Ruszyłem za nim biegiem wraz ze wzburzaną, wymachującą pięściami ciżbą, ale ten umknął i się tylko kurzu po nim nawdychaliśmy.
Niesiony słusznym gniewem, usiłowałem złożyć gdzieś skargę telefonicznie, ale wszystkie centrale autobusowe, jakby działając w zmowie, odsyłały mnie piętro wyżej, aż w końcu rozmawiałem z pałacem PKS-u w Warszawie.
Udzielna hrabina, z którą miałem zaszczyt, powiedziała, że oni jako ostateczni suwereni biznesu autobusowego, nie zajmują się takimi duperelami jak autobusy uciekające przed pasażerami i zasugerowała, że szkoda, że nie namierzyłem bezpośredniego zwierzchnika nikczemnego kierowcy albo najlepiej samego kierowcę, wówczas bym przecież mógł załatwić tę sprawę po męsku.
Z internetowego rozkładu jazdy wynikało, że są jeszcze pociągi do Sztumu, ale śmierdziało to czarną magią, bo były to pociągi-widma, które choć figurowały we wszystkich rozkładach jazdy, nigdy nie pojawiały się w swej materialnej manifestacji na peronach. Pewnie jednak po nocach słyszano ciągle ich wycie i ponury stukot, co ludziom bogobojnym nie pozwoliło przez lata usunąć ich z rozkładów.
Mając całą dobę do kolejnego dyliżansu, tfu!, autobusu, udałem się w pobliskim Toruniu na solarium. Jako że mam wrażliwą skórę, chciałem przygotować się na naturalne opalanie po dwóch latach siedzenia w Southampton.
Wyjaśniłem pani na czym polega mój problem i skorzystałem pierwszy raz w życiu z tego przybytku. Tego samego wieczora cierpiałem piekielne męki, gdyż czułem jak moja skóra goreje jak polana smołą. Na szczęście nie cała, bo diabelska maszyna opaliła mnie w paski. Miałem więc palący pas obejmujący twarz, brzuch i poniżej kolan.
Poszedłem na drugi dzień z reklamacją. Ta sama pani powiedziała, żebym poszedł do apteki kupić sobie maść na oparzenia, bo ich kremy są raczej zbyt drogie na kieszeń chłystka. W sprawie pasków powiedziała, że może ze zniżką wysłać mnie na tę samą maszynę, sugerując, bym zmienił pozycję w celu wypełnienia nieopalonych fragmentów. Podziękowałem.
Wspomnę na koniec jeszcze o nocnym spacerze po lesie ze znajomym. Był to teren ośrodka, na który zajechaliśmy na skutek nieporozumienia. Kłębiło się tam od odzianych w dresy wrażych obywateli, tłoczących się na kempingowych dyskotekach. Oni wszyscy mieli jakąś awersję do obcych, więc wycofaliśmy się w nocną knieję, trzeźwi i czujni, skromnie się przechadzając i popijając piwko. Raptem z chaszczy wyskoczyło dwóch zbrojnych z psem i groźnie warcząc oraz pohukując wylegitymowało nas i złupiło po sto złotych za picie w miejscu publicznym.
Te i inne wydarzenia przypomniały mi, że kraj nad Wisłą jest ciągle krajem feudalnym, gdzie klient przychodzi do usługodawcy z karkiem zgiętym poniżej mostka, gdzie urzędnicza szlachta odpowiada nie przed petentami, ale przed swoimi suwerenami, gdzie obywatele istnieją dla instytucji, a nie instytucje dla obywateli. Gdzie kolejne rządy obejmują władzę li tylko, żeby sobie porządzić a nie coś zmienić.
Gdy wsiadałem do samolotu, miałem wrażenie, że wsiadam do machiny czasu, która w niecałe dwie godziny, przeniesie mnie ze dwa wieki w przyszłość.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika. i 33 gości