Postautor: user2102841 » 31 sie 2011 08:30
Może ktoś miał podobny problem i coś doradzi.
W lutym tego roku mój znajomy miał awarię silnika w swoim wanie. Jechał wtedy autostradą i kiedy zauważył dym dobywający się z silnika, zjechał na pobocze. Był to zjazd z ronda i w tym miejscu akurat nie było pobocza. Bardzo szybko pojawiła się policja i motorway assistance, ustawili milion pachołków itd. Policja nie pozwoliła znajomemu zadzwonić po jego AA team, tylko zadzwonili po jakąś swoją firmę z lawetą mówiąc, że w tym miejscu AA nie ma prawa zabrać go stamtąd. Więc przyjechała jakaś laweta, pociągnęła go 100 m dalej i skasowała za to 200Ł. Następnie przyjechali już jego ludzie z AA i absolutnie zaprzeczyli policji, że jakoby nie mieli prawa zabierać go z tamtego miejsca. Wygląda na to, że policja ma jakieś konszachty z prywatnymi firmami i po prosu dzielą się kasą po wrobieniu jakiegoś emigranta.
To nie koniec: w czerwcu skończyło mu się ubezpieczenie na w/w auto i chciał je przedłużyć.Jakież było jego zdziwienie, kiedy pani z ubezp. powiedziała mu, że na jego polisie było zgłoszenie wypadku. Wyjaśniła, że ktoś zgłosił wypadek z udziałem jego auta oraz uszkodzenie barierki autostradowej - wszystko z dnia kiedy zepsuł mu się silnik. Oczywiście zaproponowali ubezp. za 350Ł miesięcznie, i że oddadzą różnicę po wyjaśnieniu "wypadku". Wysłali jakiś formularz pełen pytań w rodzaju "ile aut brało udział w wypadku?, "ile osób było poszkodowanych?"itd. Ja osobiście mu to wyjaśniałam, pisałam listy, i sprawa od 2 miesięcy jest w toku. Znajomy nie jechał wtedy sam, więc są świadkowie, no i opis auta na recovery document wystawiony przez AA. A auto stoi nie ubezpieczone.
Czy policja miała prawo tak powiedzieć? Co o tym myślicie (proszę o konstruktywną odpowiedż - trolom nie odpowiadam).
Dzięki